No i zostałam wykolejona z wyścigu szczurów.
Już nie po tym torze, ale wciąż w pędzie.
Tylko teraz jest to jazda bez trzymanki.
Nie ma czego się chwycić,
czy raczej uchwytów za dużo
i zbyt są obślizgłe – o ironio – nieuchwytne!
Z całym impetem wpieprzam się w czarną dziurę życia.
Aby w niej nie zniknąć mam apetyt na spontaniczny,
autentyczny krzyk, którego echo osadzi się
jako, tak przeze mnie pożądany, punkt zaczepienia.
Piszę o krzyku, a póki co nie jestem w stanie
wyartykułować choćby głoski.
Pęd ów zamieńmy na energię –
ta będzie bulgotać w statycznej mnie.
Nie drgnę – jedyny mój ruch to embrionalne skulenie.
Pragnienie zniknięcia, zwane dalej strachem,
będzie silniejsze niż owa pokusa krzyku.
Przewidywana implozja.
O tyle jestem mądrzejsza,
że mogę przewidzieć swoją głupotę!