Rozczarowanie i wstyd, to słowa, które opisują moje wrażenia
po wtorkowym wykładzie Zygmunta Baumana w poznańskim Uniwersytecie Artystycznym.
Pierwsze odczucie tyczy się merytorycznej strony wykładu, która ni trochę
mnie nie zaskoczyła. Wykład był poprawny. Ponieważ słuchaczami byli adepci sztuki
i młodzi artyści, jego temat stanowiła kultura. Podejście Baumana do tego tematu
było roczarowująco przewidywalne.
po wtorkowym wykładzie Zygmunta Baumana w poznańskim Uniwersytecie Artystycznym.
Pierwsze odczucie tyczy się merytorycznej strony wykładu, która ni trochę
mnie nie zaskoczyła. Wykład był poprawny. Ponieważ słuchaczami byli adepci sztuki
i młodzi artyści, jego temat stanowiła kultura. Podejście Baumana do tego tematu
było roczarowująco przewidywalne.
Trójetapowe rozumienie pojęcia kultury, uwarunkowane historycznie,
zostało niewątpliwie klarownie przedstawione. Rzeczowy referat
prezentujący pojmowanie kultury; od oświecenia do czasów współczesnych,
przywoływał wielokrotnie cytaty myślicieli danych okresów. A teraźniejszość?
Bez zaskoczenia „płyniemy w nowoczesności” zachłystując się kulturą
pojawiającą się wszędzie, jako produkt konsumencki. Wszystko to stanowi
jak najbardziej trafną ocenę; uświadamia transfer konsumenckich zwyczajów
na pozostałe dziedziny życia. Tylko czemu po stokroć powtarzane?
Czyżby powtórzenie wzmagało silę rażenia? Czyżby pan Bauman mniemał,
iż w natłoku informacji, nie dotrze do nas jego słowo? Momentami niemal
wydaje się, że w swoje wypowiedzi wkleja szablonowe już autorskie sformułowania.
Mówiąc o nadmiarze potrzeb, o przesyceniu konsumenckiego „rynku egzystencji”,
mówiąc o tym po wtóry, sam się w ów przesyt wpisuje. Ubieranie myśli, kolejno
we wszystkie synonimy, zdaje się być czysto estetycznym działaniem.
Raz wystarczy.
Co do wstydu. To odczucie zostało ukierunkowane na słuchaczy wykładu,
czyli rykoszetem, również na mnie. Wstyd mi za siebie, że milczałam,
gdy spotkanie dobrnęło do etapu pod tytułem „pytania do Gościa”.
Wstyd mi, że nie zneutralizowałam tego kwaśnego odczynu wypowiedzi
samozwańczych reprezentantów artystycznego świata (przynajmniej tego,
znajdującego się na sali). Repetowanie myśli przez pana Baumana, było niczym,
wobec bełkotu zachłyśniętej jego autorytetem publiki. Dla nie wtajemniczonych
kolegów artystów (zgromadzonych tam w owo wtorkowe popołudnie);
Zygmunt Bauman to wybitny socjolog, filozof, eseista, ale nie wróżbita,
psychoterapeuta czy artysta. Cóż za druzgocąca charakterystyka
poznańskich artystów musiała nastąpić w jego oczach, kiedy pytaliśmy go
o przyszłość świata, przepis na sztukę lub próbowaliśmy się z nim „skumplować”,
nobilitując jego amatorską pasję fotograficzną. Czyżby autorytet paraliżował
samodzielne myślenie, sklejając nas w szarą artystyczną masę, niemo czekającą
na współrzędne do kolejnego kroku? Ależ nie, po chwili nastąpił donośny galop
w stronę mistrza…
po autografy…
zostało niewątpliwie klarownie przedstawione. Rzeczowy referat
prezentujący pojmowanie kultury; od oświecenia do czasów współczesnych,
przywoływał wielokrotnie cytaty myślicieli danych okresów. A teraźniejszość?
Bez zaskoczenia „płyniemy w nowoczesności” zachłystując się kulturą
pojawiającą się wszędzie, jako produkt konsumencki. Wszystko to stanowi
jak najbardziej trafną ocenę; uświadamia transfer konsumenckich zwyczajów
na pozostałe dziedziny życia. Tylko czemu po stokroć powtarzane?
Czyżby powtórzenie wzmagało silę rażenia? Czyżby pan Bauman mniemał,
iż w natłoku informacji, nie dotrze do nas jego słowo? Momentami niemal
wydaje się, że w swoje wypowiedzi wkleja szablonowe już autorskie sformułowania.
Mówiąc o nadmiarze potrzeb, o przesyceniu konsumenckiego „rynku egzystencji”,
mówiąc o tym po wtóry, sam się w ów przesyt wpisuje. Ubieranie myśli, kolejno
we wszystkie synonimy, zdaje się być czysto estetycznym działaniem.
Raz wystarczy.
Co do wstydu. To odczucie zostało ukierunkowane na słuchaczy wykładu,
czyli rykoszetem, również na mnie. Wstyd mi za siebie, że milczałam,
gdy spotkanie dobrnęło do etapu pod tytułem „pytania do Gościa”.
Wstyd mi, że nie zneutralizowałam tego kwaśnego odczynu wypowiedzi
samozwańczych reprezentantów artystycznego świata (przynajmniej tego,
znajdującego się na sali). Repetowanie myśli przez pana Baumana, było niczym,
wobec bełkotu zachłyśniętej jego autorytetem publiki. Dla nie wtajemniczonych
kolegów artystów (zgromadzonych tam w owo wtorkowe popołudnie);
Zygmunt Bauman to wybitny socjolog, filozof, eseista, ale nie wróżbita,
psychoterapeuta czy artysta. Cóż za druzgocąca charakterystyka
poznańskich artystów musiała nastąpić w jego oczach, kiedy pytaliśmy go
o przyszłość świata, przepis na sztukę lub próbowaliśmy się z nim „skumplować”,
nobilitując jego amatorską pasję fotograficzną. Czyżby autorytet paraliżował
samodzielne myślenie, sklejając nas w szarą artystyczną masę, niemo czekającą
na współrzędne do kolejnego kroku? Ależ nie, po chwili nastąpił donośny galop
w stronę mistrza…
po autografy…